Jeżeli sądzicie, że występ w telewizji, a na dodatek w I Programie TVP o ogromnej oglądalności jest bułką z masłem to się mylicie. Ten długi okres abstynencji w pisaniu bloga wynika między innymi właśnie z ogromnego stresu, jaki mi zafundowała telewizja.
W poniedziałek powiedziano mi, że szuka mnie redaktor Jezierski, który przygotowuje program o zielononóżce. No, nieźle, pomyślałem sobie, mam z głowy kilka nieprzespanych nocy. Rok temu już uczestniczyłem w takiej zabawie z czubatką polską. Wtedy, ostatniej nocy przed emisją (na żywo!!!) nie zmrużyłem oka. Niewyspany, przerażony niechybną kompromitacją, wchodziłem do studia na nogach jak z waty. Wszystko jednak poszło wtedy gładko. Do studia zawiozłem mała zagródkę do której wpuściliśmy stadko kurek. Oj jak wtedy koguty dawały czadu, jak się darły wniebogłosy. I to one tak naprawdę odwaliły za mnie robotę. Do dzisiaj pracownicy telewizji pamiętają tamten występ. I do dzisiaj jest on komentowany. Do dzisiaj także pamiętam minę i zdenerwowanie prowadzącej pani redaktor, która musiała przekrzykiwać całe to towarzystwo. W trakcie trwania emisji odbierałem telefony. Były ich dziesiątki. Do dzisiaj ludzie dzwonią i proszą o kontakt do „tego pana od kurek z czubkiem”. Oglądalność czubatkowej strony internetowej wzrosła wtedy stukrotnie. Wtedy „Agrolinia”, bo tak nazywał się ówczesny program, spełniła autentyczną rolę kulturotwórczą. W dużej mierze dzięki telewizji czubatka trafiła pod strzechy. Tym razem bohaterem miała być zielononóżka. Zawiozłem do studia cztery kurki i dorodnego koguta. Już nie było takiej „akcji” jak rok temu. Kogut, owszem, piał i to długo jak na koguta, ale był sam jedyny, więc to pianie nie dominowało prowadzącej. Oczywiście miałem wcześniej przygotowane co warto byłoby powiedzieć. Suma sumarum zdążyłem powiedzieć tylko niewielką część tego, co zamierzałem. Wydawać by się mogło, że pięć minut do dyspozycji to bardzo dużo. W trakcie emisji jednak czas leci na łeb na szyję, ani się obejrzałem jak był już koniec. I znowu dziesiątki telefonów, ogromne zainteresowanie… Dzisiaj, gdy opadły już emocje, takie występy telewizyjne utwierdzają mnie w przekonaniu, że to co robimy w redakcji jest dobre. Przekazujemy wiedzę. To jest podstawowe przesłanie naszego miesięcznika. Ale „Woliera” zaczyna być kojarzona z czymś więcej. O coś nam chodzi, mamy jakiś program, o coś walczymy. Poczytajcie sobie co, często młodzi ludzie, piszą na naszym forum, jaka tam jest atmosfera życzliwości i przyjaźni, chociaż zdarzają się też spięcia jak w każdej społeczności. Już kilka razy, przyznam, byłem na granicy zamknięcia „Woliery”. I za każdym razem szkoda mi było zmarnować tej właśnie roli społecznej jaką pełni miesięcznik. |