Może we mnie też drzemie demon, który najpierw każe mi zabić, potem odpokutować, aby rozpocząć nowy etap w swoim życiu i poczuć się czystym? Zabiłem cząstkę samego siebie, wyznaczyłem sobie pokutę, by poczuć się wolnym.
Dwa dni temu drukowany był ostatni numer czasopisma „Woliera”, którą założyłem osiem lat temu, a którą stopniowo, w miarę ukazywania się kolejnego zeszytu zacząłem kochać coraz bardziej. Zazwyczaj w takim momencie jak ten nie mogłem doczekać się pierwszego oprawionego egzemplarza. Za każdym razem było to pewnego rodzaju wydarzenie, jak urodziny. Takie urodziny powtarzały się sześćdziesiąt jeden raz. Widziałem, jak z miesiąca na miesiąc, z roku na rok pismo staje się coraz lepsze i lepsze, jak rosną i rozwijają się razem z pismem autorzy, jak zmienia się polska hodowla, jak zmieniam się ja sam, jak ciągle się uczę…
Już jakiś rok temu podjąłem taką decyzję, ale trzeba było wywiązać się z zobowiązań… autorzy, prenumerata, prezentacja nowo zarejestrowanych ras… Jeżeli już to pozostał pewnego rodzaj żal.
Po ogłoszeniu swojej decyzji wiele osób sądziło, że to tylko taka kokieteria… jak można bowiem zamykać pismo, gdy jego poziom merytoryczny nie obniżał, a wręcz przeciwnie – wzrastał? Rozdzwoniły się telefony. „No, tak, rozumiem, nie opłaca się” – słyszałem najczęściej."Po co wydawać coś, co się nawet nie zwraca?" W pewnym momencie przestałem zaprzeczać, bo to nic nie dawało. Może czytelnicy oczekiwali prostej odpowiedzi? A może inne motywy, choćby chęć zrobienia czegoś dobrego dla innych, wydawały się aż tak iracjonalne, że aż głupie?
Ach te pieniądze, pieniądze, pieniądze…
Teraz doskonale rozumiem Żydów.
Dawniej nie mogłem pojąć, dlaczego mają tak wielki żal do Polaków? Przecież to właśnie Polacy, podczas gdy inni robili w średniowieczu pogromy i wypędzali ich od siebie, dawali im schronienie. To nie my stworzyliśmy cały zbrodniczy, planowy nazistowski system, który z niemiecką precyzją pracował nad „ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej”. Nie myśmy ich mordowali.
Dlaczego mają żal właśnie do nas?
Bo tu ich była ojczyzna, tu rodzili się, żyli, kochali i umierali. Nigdy do końca nie asymilowali się z miejscowym społeczeństwem, na wpół obcy, niezależni, a jednak byli cząstką tej ziemi. To tak, jakby odebrać komuś powietrze. Co z tego, że tam dalej jest to powietrze bardziej czyste? Mają żal, bo dzisiaj żyjemy swoimi sprawami i niewiele osób obchodzą jacyś tam, mający wieczne pretensje Żydzi. Byli, a tak jakby ich w Polsce ogóle nie było. Najgorszy jest niebyt. Niechciani, niekochani i nieobecni.
Hodowałem kiedyś samca chomika, obserwowałem jak przez długi czas pracowicie napełniał swoje worki wszelkimi dobrami, był bardzo zapobiegliwy i wesoły. Pewnego razu jednak wygryzł sobie jądra i zdechł. Dlaczego? Bo zabrałem mu chorą partnerkę. Widocznie jego, tak jak mnie nic nie mogło odwieść od „ostatecznego rozwiązania”.
W filmie Kieślowskiego „Krótki film o miłości” pracujący na poczcie naiwny, wrażliwy dziewiętnastolatek wiele miesięcy przez ukradzioną lunetę podgląda piękną sąsiadkę. Kiedy ta zdaje sobie z tego sprawę, zaczyna się nim bawić – specjalnie przysuwa łóżko do okna, sprowadza coraz to nowych facetów. W końcu zaprasza do siebie podglądacza, aby mu pokazać, jaki ten świat jest w rzeczywistości. Wkłada jego ręce między swoje uda i mówi, że kiedy kobieta chce mężczyzny tam w środku robi jej się mokro i TO WŁAŚNIE NAZYWA SIĘ MIŁOŚĆ. Kiedy chłopakowi również robi się mokro w spodniach, ucieka z przerażeniem, wraca do domu i podcina sobie żyły. W końcowej scenie piękna kobieta, gdy zrozumiała, że zrobiła coś przerażającego igrając sobie z niepowtarzalnym i pięknym uczuciem, stojąc pod pocztowym okienkiem słyszy: ja już pani nie podglądam.
W gabinecie, gdzie teraz siedzę i gapię się głupkowato w okno, wisi na ścianie wiele unikatowych pamiątek. A to ryciny drobiu z 1654 roku, a to obraz namalowany specjalnie dla mnie przez Kurta Michela, a to stoją statuetki dla „najlepszej firmy…” Nie ma tam żadnego pucharu z wystawy, bo te złocone świecidełka, chociaż świadczą o docenienia mojej pracy nie mają większego znaczenia. Obok tych cennych dla mojego serca ikon powieszę też ważne dla mnie cytaty z wypowiedzi, którymi zaszczyciło mnie wcale pokaźne grono osób. Najbardziej reprezentatywna wypowiedź na jednym z forów.
Chodzi tylko o to, że najwyraźniej nie widzicie całego tego mechanizmu, w którym ludzi traktuje się z góry, jako jedynie narzędzia walki o sławę. Bo co Wy myślicie, że się liczy dla Waszego lidera? Te rasy, kury? szczytne cele zachowania dziedzictwa dla potomnych? Niestety nie, liczy się tylko prywata, chęć zaistnienia w mediach, sława, i tak na prawdę właśnie kosztem tych ras, bo naginane są fakty, historia, tak, żeby tylko pasowało. Nie liczą się żadne zasady, jakimi ktoś, kto chce zachować stare populacje powinien się kierować. (…)To jest robione tylko dla sławy jednostki, bo jest taka nisza niezagospodarowana, taki modny temat, z którym łatwo można być kojarzonym i zapisać się na kartach historii. Bo o to kochani właśnie chodzi, tylko o to. (…) Mówi się głośno o szlachetnych hasłach, a postępuje się podstępnie i bez skrupułów jak przysłowiowy lis.
Skorzystałem z rady. Również zacząłem krucjatę z prywatą. Zacząłem od samego siebie. Woliery już nie ma. Zrezygnowałem też ze sponsorowania wydania polskiej wersji standardów drobiu. Zamieram złożyć dymisję z funkcji prezesa Stowarzyszenia Czubatka Polska. Bez pardonu wytnę też, jeżeli tylko je wytropię, wszelkie inne przejawy prywaty ze swojej strony.
Precz z prywatą!!!
Po ukazaniu się mojego wstępniaka w przedostatnim numerze czasopisma, gdzie ogłosiłem likwidację „Woliery”, Jacek Barciś z Olsztyna przysłał mi odręcznie napisany list.
Miarą dobrego przywódcy jest to, że daje on siłę innym. Zachęca, pobudza wyobraźnie, idzie pod prąd i umiejętnie kieruje. I tak było przez wiele miesięcy i lat. Z Pana optymizmu (RÓBMY SWOJE !!!!!) wszyscy czerpaliśmy swoją siłę. Co się takiego wydarzyło, że od pewnego czasu w Pana wypowiedziach czuć było wielką gorycz, no bo nie przyczyny ekonomiczne zadecydowały o likwidacji „Woliery”, jak sam Pan daje do zrozumienia? Ta gorycz udzielała się przecież innym. Miałem wrażenie, że sam Pan chce (świadomie czy nieświadomie?) zniszczyć dzieło, które wspólnie z Kruszewiczem stworzyliście, a nawet zniszczyć samego siebie. Tę samozagładę widać aż nadto wyraźnie.
Problem jest w tym, że odechciało mi się zbawianie świata, nie chcę być jakimkolwiek przywódcą, ustępuję miejsca tropicielom prywaty; pokażcie co potraficie. Nie chcę już nikogo wykorzystywać, ani nikomu stać na drodze. Bo gdybym chciał w dalszym ciągu robić rzeczy wiekopomne i wielkie, to na pewno bym się odszczeknął. Dzisiaj mam głęboko w dupie, co o mnie myślą i piszą inni.
A tym wszystkich, których zawiodłem odpowiadam - gdzie byliście, jak podnosiły głowę demony? Bo demony są w nasz wszystkich. Demon jest i w autorze takiej czy innej - choćby cytowanej powyżej - wypowiedzi. Autorze, który na co dzień wydaje się rozsądnym człowiekiem. Pewnie we mnie też drzemie demon, który najpierw każe mi zabić, potem odpokutować, aby rozpocząć nowy etap w swoim życiu i poczuć się czystym? Zabiłem cząstkę samego siebie, wyznaczyłem sobie pokutę, by poczuć się wolnym. Coś się skończyło. Jutro zacznie się coś nowego. A że zacznie się, to wiem na pewno.
Dzisiaj mam chęć bezmyślnie gapić się w okno.
Aha, a co z hodowlą czubatek?
Tyle od nich dostanę, ile sam im dam.
|